
Pamiętam jak dziś rozmowę z przyjacielem. Prowadził od lat małą firmę technologiczną, swoje dziecko. Któregoś dnia zadzwonił kompletnie załamany. Okazało się, że jego wspólnik, członek zarządu, za plecami wszystkich podjął serię katastrofalnych w skutkach decyzji inwestycyjnych. Pieniądze, które miały iść na rozwój produktu, po prostu wyparowały. To nie była zwykła pomyłka biznesowa. To było coś znacznie gorszego, coś, co pachniało celowym działaniem. Wtedy po raz pierwszy na własne oczy zobaczyłem, co w praktyce oznacza działanie na szkodę spółki. To nie jest tylko suchy paragraf w kodeksie. To realny dramat, ludzkie tragedie i bezsenne noce.
Spis Treści
ToggleMówiąc najprościej, to sytuacja, gdy ktoś zaufany – prezes, członek zarządu, rady nadzorczej – robi coś, co uderza w finanse lub interesy firmy. Zamiast dbać o nią jak o własną, traktuje ją jak prywatny folwark. To może być jawne wyprowadzanie pieniędzy, ale też bardziej subtelne ruchy. Podpisanie skrajnie niekorzystnej umowy z firmą szwagra, zignorowanie świetnej okazji rynkowej z lenistwa, czy dopuszczenie do utraty kluczowego kontraktu przez rażące niedbalstwo. A więc sedno problemu leży w złamaniu fundamentalnej zasady lojalności i staranności. Nagle okazuje się, że statek, którym płyniecie, ma dziurę w dnie, a za sterem stoi ktoś, kto ją celowo wywiercił. To właśnie wtedy na scenę wkracza potężne i skomplikowane zagadnienie, jakim jest odpowiedzialność za działanie na szkodę spółki.
Celem przepisów jest ochrona samej firmy, jej majątku, a co za tym idzie – także pozostałych wspólników i akcjonariuszy, którzy często bezradnie patrzą na topniejącą wartość ich udziałów.
To nie jest tylko straszenie. Za tym wszystkim stoją konkretne ustawy. Głównym graczem jest tutaj oczywiście Kodeks Spółek Handlowych. To tam, w artykułach takich jak 293 dla spółki z o.o. czy 483 dla akcyjnej, znajdziemy fundamenty całej tej układanki. Ale to nie wszystko. Czasami do gry wchodzi też stary, dobry Kodeks Cywilny, zwłaszcza gdy ktoś naruszył umowę lub po prostu zrobił coś niedozwolonego. No i jest jeszcze on, ten najcięższego kalibru – Kodeks Karny. To on w artykule 296 mówi o przestępstwie nadużycia zaufania. Do tego dochodzą jeszcze inne akty prawne, jak Prawo upadłościowe, które potrafi boleśnie uderzyć w zarząd za spóźnienie się ze złożeniem wniosku o upadłość. To cały arsenał prawny, który ma chronić spółki przed wewnętrznymi drapieżnikami.
To jest chyba najczęstsze pytanie: kto zwróci pieniądze? I tu wkracza odpowiedzialność cywilna zarządu za działanie na szkodę spółki. Zasada jest prosta, choć w praktyce bywa skomplikowana. Jeśli członek zarządu, rady nadzorczej czy likwidator swoim działaniem (albo zaniechaniem) sprzecznym z prawem lub umową spółki wyrządził jej szkodę, musi ją naprawić. Z własnej kieszeni. Muszą być spełnione trzy warunki: jest szkoda, jest wina (nawet nieumyślna!) i jest związek przyczynowy między działaniem a tą szkodą.
W przypadku mojego przyjaciela, właśnie tę drogę obrali. Pozew przeciwko nieuczciwemu wspólnikowi. To była długa i wyczerpująca batalia. Co ciekawe, to sama spółka powinna pozwać winowajcę. Ale co, jeśli reszta zarządu nie chce tego robić, bo na przykład kryje kolegę? Prawo przewidziało takie sytuacje. Istnieje mechanizm zwany actio pro socio, takie koło ratunkowe dla wspólników. Pozwala im pozwać szkodnika w imieniu spółki. Ale uwaga, zegar tyka. Istnieje coś takiego jak przedawnienie roszczeń za działanie na szkodę spółki. Zazwyczaj to trzy lata od dnia, gdy spółka dowiedziała się o szkodzie i o tym, kto za nią odpowiada.
Oczywiście, można się bronić. Najczęstsza linia obrony to: „To była ryzykowna, ale jednak decyzja biznesowa!”. I tu pojawia się zasada business judgment rule, która chroni menedżerów przed odpowiedzialnością za błędy, o ile działali w dobrej wierze i z należytą starannością. A więc pytanie, jak się bronić przed zarzutem działania na szkodę spółki, często sprowadza się do udowodnienia, że podjęte decyzje, choć okazały się nietrafione, były racjonalne w momencie ich podejmowania.
Czasami jednak straty finansowe to nie wszystko. Są sytuacje, gdy sprawa jest na tyle poważna, że interesuje się nią prokurator. Wtedy mówimy już o czymś znacznie gorszym – o odpowiedzialności karnej za działanie na szkodę spółki. To już nie są żarty. To widmo realnej kary więzienia, od kilku miesięcy do nawet kilku lat. Wspomniany art. 296 Kodeksu karnego o nadużyciu zaufania to prawdziwy bat na nieuczciwych menedżerów. Wystarczy, że przez nadużycie uprawnień lub niedopełnienie obowiązków wyrządzisz firmie „znaczną szkodę majątkową”. To naprawdę wstrząsające konsekwencje prawne działania na szkodę spółki, które niszczą nie tylko karierę, ale całe życie. Do tego dochodzi zrujnowana reputacja, która ciągnie się za człowiekiem latami, a także za samą spółką, która traci zaufanie na rynku.
Błędem jest myślenie, że cała presja spoczywa wyłącznie na zarządzie. A co z radą nadzorczą? Ich zadaniem jest patrzeć zarządowi na ręce. Jeśli tego nie robią, jeśli przymykają oko na nieprawidłowości, to także mogą ponieść konsekwencje. W końcu członek rady nadzorczej odpowiedzialność za szkodę ponosi również, jeśli powstała ona w wyniku jego zaniedbań w nadzorze. Odpowiedzialność mogą też ponieść prokurenci czy pełnomocnicy. A jest jeszcze jeden, bardzo dotkliwy problem – odpowiedzialność za niezgłoszenie wniosku o upadłość na czas. To pułapka, w którą wpada wielu menedżerów, próbujących do ostatniej chwili ratować tonący okręt.
No dobrze, ale jak to wszystko udowodnić w sądzie? To jest pytanie za milion złotych. To prawdziwa detektywistyczna robota. Trzeba zebrać górę papierów: protokoły ze spotkań, uchwały, umowy, maile, analizy finansowe. Często nie obejdzie się bez opinii biegłych rewidentów czy rzeczoznawców, którzy ocenią, czy dana decyzja była racjonalna, czy nie. Trzeba krok po kroku wykazać, że działanie menedżera było zawinione i że to właśnie ono, a nie na przykład ogólna sytuacja na rynku, doprowadziło do powstania dziury w budżecie. To żmudny i kosztowny proces, który wystawia na próbę cierpliwość i determinację tych, którzy walczą o sprawiedliwość dla firmy.
Zamiast potem walczyć w sądach, o wiele lepiej jest po prostu zapobiegać. Brzmi banalnie, ale to najprawdziwsza prawda. Fundamentem jest coś, co mądrze nazywa się corporate governance, a po ludzku oznacza po prostu zdrowe zasady w firmie. Jasny podział obowiązków, przejrzyste procedury podejmowania decyzji, zwłaszcza tych dotyczących dużych pieniędzy. Warto też inwestować w systemy zarządzania ryzykiem, czyli compliance. To nie jest zbędna biurokracja, to jest kamizelka ratunkowa. Kluczowe jest też to, kogo wpuszczamy do zarządu czy rady nadzorczej – liczą się nie tylko kompetencje, ale i kręgosłup moralny. Regularne audyty, szkolenia dla kadry zarządzającej – to wszystko buduje kulturę odpowiedzialności i pomaga unikać dramatów, o których pisałem na początku.
Historia mojego przyjaciela skończyła się… tak sobie. Po latach walki w sądzie udało mu się odzyskać część pieniędzy, ale firmy w jej dawnym kształcie już nie było. Zaufanie zostało zniszczone, zespół się rozpadł. Ta historia uczy, że odpowiedzialność za działanie na szkodę spółki to temat, którego nie można ignorować. To realne ryzyko, które dotyczy każdej firmy, niezależnie od jej wielkości. Zarządzanie cudzymi pieniędzmi to ogromny przywilej, ale i jeszcze większy obowiązek. Jeśli czujesz, że w Twojej firmie dzieje się coś niepokojącego, albo jeśli sam jesteś menedżerem i chcesz działać bezpiecznie – nie czekaj. Skorzystaj z profesjonalnej pomocy prawnej. Czasem jedna konsultacja potrafi zapobiec katastrofie, której skutki będziecie odczuwać przez lata.
Copyright 2025. All rights reserved powered by dlaurody.eu